Filozofia jest sztuką życia. Cyceron

Oczarowani i zagubieni 02 - Roberts ...

Oczarowani i zagubieni 02 - Roberts Nora - Zagubieni, Książki - Literatura piękna, H 2011- ostatnie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts
ZAGUBIENI
1
PROLOG
- Podkręć trochę tempo na początku. Trace. Niepotrzebnie to przeciągasz.
Frank O’Hurley wyprostował się, gotowy do rozpoczęcia dobrze znanego numeru.
Wieczorne występy w „Terre Haute” nie były z pewnością szczytem jego marzeń,
szanował jednak publiczność i chciał, aby z klubu wychodziła zadowolona. Wsłuchał się
w rytm, po czym ruszył do tańca niczym człowiek o połowę młodszy. Może i miał te swoje
czterdzieści lat, ale jego nogi nadal były sprawne niczym u szesnastolatka.
Ten utwór napisał sam, w nadziei, że stanie się on znakiem rozpoznawczym O’Hurleyów.
Jego najstarszy potomek i zarazem jedyny syn usiłował teraz tchnąć nieco życia w tak
dobrze znany im obu kawałek. Próbował, lecz nie bardzo mu szło. Marzył o innych
sprawach, o innych miejscach - co wyraźnie było słychać i czuć.
Ojciec trafnie odczytywał odczucia syna. Trace rzeczywiście miał fatalne samopoczucie,
jak zawsze, gdy na scenie pojawiali się jego rodzice. Na widok ich pląsów ogarniały go
mdłości, frustracja i poczucie beznadziei. Czy zawsze będzie musiał wygrywać te liche
melodyjki na tym lichym pianinie, próbując pomóc ojcu, by spełniło się marzenie jego
życia, marzenie, które przecież nie miało szans się spełnić?
Matka zdawała sobie sprawę z nastrojów syna. W tańcu starała się myśleć tylko o tym,
by dotrzymać kroku mężowi i tak jak przez całe życie podążać za nim, wykonując kolejne
obroty i figury. Nie mogła jednak nic myśleć o rozterkach Trace'a. Chłopak nie był już
dzieckiem. Powoli stawał się mężczyzną i dorastał do tego, by pójść w swoją stronę. Ten
fakt przerażał jego ojca i powodował coraz częstsze różnice zdań między nimi. Sprzeczki
stawały się coraz gwałtowniejsze, coraz gorętsze i wkrótce mogło dojść do wybuchu -
ostatecznej rodzinnej katastrofy, z której nic nie da się uratować.
Obrót, wyskok, ukłon. Teraz kolej na ich córki. Po krótkiej przygrywce wybiegły na scenę
wszystkie trzy, a wówczas Molly poczuła, jak pierś jej męża unosi się dumnie na ten
widok. Przytuliła się do niego mocniej. Wiedziała, że przestałaby go kochać, gdyby utracił
tę dumę, nadzieję i młodzieńczą radość - dzięki nim wciąż był tym młodym marzycielem,
który podbił jej serce przed laty.
Po chwili zeszli za kulisy i teraz już tylko słyszeli kolejne piosenki w wykonaniu tria
wokalnego ,,O’Hurleys”. Słuchali córek z przyjemnością, niemal z zachwytem. Chantel,
Abby i Maddy śpiewały tak naturalnie, jak gdyby urodziły się ze śpiewem na ustach.
Jednak i one, podobnie jak Trace, powoli przestawały być dziećmi. Chantel już od dawna
wykorzystywała swój spryt i urodę, by owijać sobie wokół palca mężczyzn na widowni.
Abby, spokojna i cicha, była coraz poważniejsza i coraz częściej prezentowała własne
zdanie. Niedługo utracą pewnie i Maddy - najmłodsza z trojaczek miała zbyt wielki talent,
by można było trwonić go na występy w składzie wędrownej trupy.
2
Najbardziej jednak oddalił się od nich Trace. Wieczory spędzał wraz z nimi - przy
zniszczonym pianinie w obskurnych małych klubach - lecz jego myśli cackały gdzie
indziej, daleka tysiące kilometrów stąd. Zanzibar, Nowa Gwinea, Mazatlan - te i inne
egzotyczne nazwy przewijały się w jego opowieściach, które snuł podczas długich
podróży z miasta do miasta. Opowiadał o meczetach, jaskiniach, zamkach i górach,
które chciałby zobaczyć, lecz jego ojciec lekceważył te marzenia, sam trzymając się
desperacko tylko jednego - swojego własnego.
- Nieźle, dziewczynki. - Frank uścisnął każdą z córek, które właśnie zeszły ze sceny,
żegnane burzliwymi oklaskami.
- A ty, Trace, nie myślisz o muzyce. Musisz się bardziej postarać, tchnąć w nią trochę
życia.
- Od dawna nie ma w niej życia, tato.
Jeszcze kilka miesięcy wcześniej Frank zachichotałby tylko i zmierzwił włosy syna. Teraz
jednak krytyka ukłuła go boleśnie.
- Piosenka jest w porządku - powiedział twardym głosem.
- To twoja gra jest kiepska. Dwa razy zgubiłeś rytm. Przestań wreszcie smęcić nad tym
pianinem, a zacznij grać.
Abby, jak zwykle w takich sytuacjach, stanęła między bratem a ojcem.
- Dajcie spokój. Chyba wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni.
- To ty daj spokój. Potrafię mówić za siebie, Abby! - Trace odepchnął siostrę na bok. -
Nikt mi nie będzie mówił, że smęcę nad pianinem!
Teraz między zwaśnionych mężczyzn wkroczyła Molly - i tym razem to Frank odepchnął
kobiecą rękę. Myślał o tym, że jego syn jest wysoki, silny, pewny siebie i tak bardzo w tej
chwili mu obcy. Wiedział, że Trace nie będzie chciał słuchać jego argumentów, i że on,
Frank, musi powiedzieć mu wyraźnie, gdzie jest jego miejsce.
- Jesteś w złym humorze, Trace? Wiem dlaczego. Powiedziałem, że mój syn nie będzie
się włóczył do Hongkongu czy Bóg wie gdzie, niczym jakiś Cygan, i zdania nie zmieniam.
Twoje miejsce jest tutaj, przy rodzinie. Jesteś współodpowiedzialny za nas wszystkich,
czy ci się to podoba, czy nic.
- Nie jestem za nic odpowiedzialny! - żachnął się chłopak.
- Nie tym tonem, synu, nic jesteś aż laki duży, żebym nie mógł cię uspokoić.
3
- Chyba nadszedł czas, żeby ktoś przemówił do ciebie takim właśnie tonem. Rok po roku
grywamy drugorzędne piosenki w drugorzędnych klubach. Co to za życie?
- Trace... - Maddy popatrzyła błagalnie na brata. - Przestań.
- Co mam przestać? - zapytał. - Mam nie mówić mu prawdy? Przecież i tak jej nic
usłyszy. Ale powiem. Powiem, co mam do powiedzenia. Wy trzy i mama milczałyście
wystarczająco długo. Wszyscyśmy milczeli...
- Boże, Trace, te pyskówki stają są nudne - odezwała się leniwe Chantel, choć jej nerwy
były napicie do ostateczności. - Nie moglibyśmy wycofać się na neutralne pozycje i
porozmawiać o wszystkim spokojnie?
- Nie. - Frank zrobił krok do tyłu. - Już za późno, Chantel. Proszę, Trace, powiedz, co
masz mi do powiedzenia.
- To... - chłopak zawahał się, jakby nagle zabrakło mu odwagi - to, że jestem zmęczony
tym ciągłym jeżdżeniem donikąd, tym udawaniem, że za następnym rogiem czeka nas
wielki sukces. Rok po roku ciągasz nas od miasta do miasta i wciąż jest tak samo. Tak
samo źle, tato.
- Ciągam was? - Frank zaczerwienił się z wściekłości. - Czy to właśnie robię?
- Nie. - Molly postąpiła do przodu z karcącym spojrzeniem utkwionym w synu. - Wszyscy
chętnie z tobą jeździmy, ponieważ tego właśnie pragnęliśmy. Jeśli któreś z nas nic chce
jeździć, ma prawo to powiedzieć, ale nie musi być okrutne.
- Mamo! Ale on nie słuchał - wrzasnął Trace. - Nic obchodzi go, czego pragnę ani czy
chcę z wami jeździć! Mówiłem ci przecież, mówiłem... - Odwrócił się do ojca. - Za
każdym razem, kiedy próbuję z tobą porozmawiać, słyszę, że musimy trzymać się
razem, że lada chwila nastąpi jakiś przełom... Ale nic następuje. Znowu lądujemy w
jakiejś marnej budzie i znowu się łudzimy, że następna będzie lepsza.
Te słowa były bliskie prawdy. Zbyt bliskie, by Frank nie poczuł się nagle jak nieudacznik.
A przecież jedyne czego pragnął, to dać rodzinie wszystko, co najlepsze. Ogarnęła go
bezradność. Wściekłość była jedyną bronią, jakiej mógł użyć w stosunku do syna.
- Jesteś niewdzięczny, samolubny i głupi - przemówił ostrym tonem. - Całe życie ciężko
pracowałem, aby przetrzeć wam szlak, otworzyć drzwi do sławy... Ale tobie to nie
wystarczał.
Trace czuł cisnące się do oczu łzy. Zrobiło mu się nagle żal ojca, lecz teraz nie mógł się
już wycofać.
4
- Nie, nie wystarcza. Nie chcę przejść przez te drzwi. Chcę czegoś innego, czegoś
więcej, ale ty jesteś tak zapatrzony w to swoje beznadziejne marzenie, że nic potrafisz
zrozumieć, że ktoś może myśleć inaczej i mieć inne pomysły na życie. To co dla ciebie
jest pięknym snem, dla mnie jest koszmarem. A im bardziej zmuszasz mnie, żebym
spełnił twoje marzenie, a nie swoje własne, tym bardziej zaczynam ciebie nienawidzić!
Nie chciał tego powiedzieć. Sam poczuł się zaszokowany swoimi gorzkimi słowami. Na
jego oczach ojciec zbladł, postarzał się i skurczył. Gdyby mógł cofnąć te dyktowane
rozczarowaniem i goryczą zdania, z pewnością by spróbował.
- Dobrze, Trace - usłyszał napięty głos ojca - idź za swoim marzeniem. Idź tam, dokąd
cię poprowadzi. Ale nie wracaj. Nie wracaj do mnie, gdy prysną twe złudzenia. Nie
ubijemy dla ciebie cielęcia i nie wyprawimy uczty. Nie każdy jest miłosierny jak Bóg -
Ojciec. - Pokiwał jeszcze głową, po czym odwrócił się i odszedł.
- Trace? - Abby ujęła brata za ramię. - Tata nie chciał tego powiedzieć. Wiesz, że nie
chciał...
- Obaj nie chcieli, - Maddy popatrzyła bezradnie na matkę.
- Tak, wszyscy musimy teraz trochę odsapnąć. - Mimo swojego zamiłowania do
dramatycznych scen, Chantel była wstrząśnięta. - Chodź, Trace, przejdziemy się trochę.
- Nie. - Molly potrząsnęła głową. - Idźcie, dziewczynki, chcę porozmawiać z Tracem
sama. - Poczekała, aż odejdą, a potem usiadła obok syna na krześle. - Wiem, że jesteś
nieszczęśliwy - powiedziała. - I że tłamsisz to w sobie. Powinnam była wcześniej coś z
tym zrobić.
- To nie twoja wina.
- Tak samo moja, jak jego, Trace. To, co powiedziałeś, głęboko zapadło mu w serce.
Nieprędko dojdzie do siebie, a może w ogóle. Wiem, że niektóre słowa podpowiedział ci
gniew, lecz pozostałe... były prawdą. - Popatrzyła uważnie w jego twarz. - Znienawidzisz
go, jeśli nie pozwoli ci odejść...
- Mamo...
- To prawda. Ciężko ci było to powiedzieć, ale byłoby jeszcze gorzej, gdyby rzeczywiście
do tego doszło. Chcesz odejść.
- Muszę.
- Więc odejdź. - Wstała i położyła ręce na jego ramionach. - Zrób to szybko, zanim tata
znowu cię przekona, abyś został. Tego nigdy mu nie wybaczysz. Idź więc własną drogą.
Będziemy czekać, kiedy wrócisz.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • happyhour.opx.pl
  • Tematy

    Cytat


    Facil(e) omnes, cum valemus, recta consili(a) aegrotis damus - my wszyscy, kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo dajemy dobre rady chorym.
    A miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo cała jest Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej. Ks. Jan Twardowski
    Ad leones - lwom (na pożarcie). (na pożarcie). (na pożarcie)
    Egzorcyzmy pomagają tylko tym, którzy wierzą w złego ducha.
    Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. Robert Penn Warren