Filozofia jest sztuką życia. Cyceron

Ocalony

Ocalony, ۩۞۩ E - B O O K, James Herbert

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAMES
HERBERT
Przełożyła
PAULINA BRAITER
&
Prolog
Stary człowiek postawił kołnierz ciepłego płaszcza
i mocniej okręcił szalik wokół szyi. W chłodzie nocy widać było
ciepły oddech wydobywający się z jego ust. Przez parę sekund
człowiek przebierał stopami w cichym tańcu po twardej,
cementowej powierzchni stalowego mostu, po czym znierucho-
miał, układając swe postarzałe ciało wygodniej na twardej
ławce. Spojrzał w ciemne październikowe niebo, smakując
poczucie małości wobec jego głębi. Pół księżyca, jasne, wyraźnie
widoczne, wisiało samotnie, jakby odrębne, dodane później i nie
grające żadnej poważnej roli na ciemnym nieboskłonie.
Westchnął w duchu, opuścił wzrok na rzekę, czarną, z nagły-
mi rozbłyskami odbitego światła, łączącymi się i rozpływający-
mi, zmieniającymi się bez ustanku. Zerknął ku brzegowi, na
łódki i motorówki, łagodnie kołysane przez lekki prąd; na jasne
sklepy i restauracje, na odległy bar - wszystko oświetlone,
gubiące delikatne odcienie szarości o ostrych kontrastach
bezkompromisowego światła i czerni.
„Pięknie - pomyślał. - Jak pięknie o tej godzinie, o tej porze
roku”. Było już późno, niewielu ludzi przechodziło przez most.
Było też zimno, dzięki czemu mniej osób tam przystawało.
Większość turystów opuściła już Windsor, skończył się sezon.
Goście wycofali się do autokarów, samochodów - odeszli wraz
z jesiennym zmierzchem. Ustaną teraz pielgrzymki z Windsoru
do Eton, jego miasta, odwiedzające słynny
college
z dziedzińcem
z czasów Tudorów i piękną piętnastowieczną kaplicą, podziwia-
jące osiemnastowieczne wystawy sklepowe i średniowieczne
budynki z muru pruskiego, wędrujące pomiędzy licznymi
sklepami z antykami, stłoczonymi wzdłuż wąskiej głównej ulicy.
Sam nie doceniał należycie urody swego rodzinnego miasta,
póki parę lat temu nie przeczytał oficjalnego przewodnika po
Eton, uroda ta nikła bowiem przy codziennej zażyłości. Lecz
teraz, kiedy mógł przez kilka lat wypocząć, rozejrzeć się wokół
i jakoś zorganizować swoje życie, zainteresowała go łiistoria
i niepowtarzalny cłiarakter miasta. W ciągu ostatnich czterech
lat, od czasów odejścia na emeryturę i ostatniej choroby, zajął
się Eton, stając się prawdziwym ekspertem. Turysta, któremu
zdarzyło się zapytać starszego pana o drogę, stawał nagle twarzą
w twarz z doskonale zorientowanym i praktycznie niestrudzo-
nym przewodnikiem, który nie opuszczał go, póki nie prze-
kazał mu przynajmniej podstawowych faktów z historii miasta.
Lecz pod koniec lata starszy pan miał już dość turystów
i ich hałaśliwej bieganiny po spokojnym zazwyczaj miaste-
czku, toteż z radością witał nadejście chłodów i ciemnych
wieczorów.
Codziennie około wpół do dziewiątej wieczór opuszczał swój
domek z werandą na Eton Square i spacerkiem udawał się do
colleg'u
stamtąd zaś z powrotem w stronę Higłi Street i mostu,
na którym niezależnie od pogody spędzał co najmniej pół
godzinki, obserwując, jak wody Tamizy rozdzielają się w dole
rzeki, by opłynąć wyspę Romney. Nie oddawał się żadnym
poważnym rozmyślaniom - po prostu wczuwał się w nastrój
nocy. Niekiedy, najczęściej w lecie, przyłączali się do niego inni,
czasem obcy, czasem znajomi, mający ochotę na chwilę pogawę-
dki. Szybko jednak pogrążał się w zamyśleniu. W drodze
powrotnej wstępował zawsze do baru „U Christophera"’ na
szklaneczkę brandy, jeden z nielicznych luksusów, na jakie sobie
pozwalał, po czym wracał do domu, do łóżka.
Przypuszczał, że ten dzień nie będzie się różnił od pozostałych. I
wtedy dobiegł do jego uszu łoskot silników samolotu. Nie
było w tym nic niezwykłego - Eton leżało na trasie lotów
z pobliskiego Heathrow, co stanowiło zresztą powód wielu
narzekań okolicznych mieszkańców, zarówno w Eton, jak
i w Windsorze - ale z jakiejś przyczyny zadarł głowę do góry,
aby zlokalizować źródło hałasu. Najpierw dostrzegł światło
ogonowe, po czym, kiedy już jego oczy przywykły do atramen-
towego tła, dojrzał potężny kadłub odrzutowca.
„Jeden z tych wielkich - pomyślał. - Przekleństwo, te
wszystkie samoloty. Szczególnie wielkie odrzutowce. Hałaśliwe
olbrzymy. Cóż, przypuszczam, że to zło konieczne”. Pragnął
odwrócić oczy, czując, jak napięcie naciągniętych mięśni karku
przeradza się w nieprzyjemny ból, z jakiegoś jednak powodu nie
mógł tego zrobić. Ogromny korpus - całkiem nisko - czerwone
światła, huczący dźwięk zafascynowały go nagle. Zbyt wiele
widział podobnych potworów, aby akurat ten miał go zaintere-
sować, ale zorientował się, że nie może oderwać od niego
wzroku. Coś było nie w porządku. Nie miał pojęcia, skąd o tym
wiedział, ale coś tam w górze nie grało.
Wyglądało na to, że maszyna skręca, co samo w sobie było
niezwykłe, jako że większość samolotów przelatywała nad Eton
prosto, bez żadnych zmian kursu. Prawe skrzydło jakby obniża-
ło się. Tak, z pewnością skręcał. I wtedy ujrzał, jak samolot
otwiera się. Usłyszał stłumiony wybuch, ale jego zmysły ledwie
zarejestrowały odgłos, tak były zajęte potwornym widowiskiem.
Samolot nie przełamał się do końca i cały korpus nurkował teraz
ku ziemi. Widział przedmioty, wypadające z rozprutego kadłu-
ba; przedmioty, które mogły być jedynie fotelami, walizkami -
i ludzkimi ciałami.
-
O Boże - powiedział na głos i ten dźwięk nagle przeniknął
jego umysł. - Tak nie może być! Pomóż im. Boże, pomóż!
Jego krzyk utonął w jękliwym ryku silników, gdy spadający
samolot przeleciał nad nim, prześlizgując się nad High Street.
Odgłos pracy czterech motorów zmieszał się z poświstem
wiatru, dając w efekcie ów przerażający dźwięk. Moc silników
uchroniła samolot przed zwykłym upadkiem. Stary człowiek
dostrzegł, że okna z przodu oświetlone były czerwonym blas-
kiem, a z kadłuba wydobywały się jęzory płomieni, szarpane
potężnymi powiewami wichru. Samolot ledwie trzymał się
całości, część ogonowa odchylała się w dół, w każdej chwili
grożąc oderwaniem od reszty.
Samolot zniknął mu z oczu. Hangary na łodzie litościwie
ukryły ostateczną i nieuniknioną katastrofę przed jego wzro-
kiem. Nastąpiła jakby przerwa, chwila ciszy, chwila, w której
zdawało się, że nic się nie stało - lecz wtedy nastąpił wybuch.
Czerwień rozświetliła niebo. Ujrzał niezbyt odległe płomienie
strzelające ponad hangary.
Padł na kolana, słysząc grzmot, którego siła zdawała się
wstrząsać nawet mostem. Huk wypełnił mu uszy, przycisnął
więc do nich dłonie, zginając się w pół tak, że czołem prawie
dotykał kolan. Wciąż jednak docierał doń ten dźwięk, wibrując
w jego głowie. Ciągle jeszcze nie odczuwał szoku, wywołanego
tym. co się zdarzyło - na razie jego mózg zajęty był fizycznym
bólem. Wreszcie hałas począł cichnąć. Trwało to sekundy, ale
sekundy jakby zastygłe, bezczasowe.
Powoli uniósł głowę, wciąż jeszcze mocno zatykając uszy.
Strach rozszerzył mu oczy. Ujrzał pulsującą łunę i wznoszący się
całun dymu. Poza tym jednak wszystko trwało w bezruchu.
Zobaczył sylwetki ludzi zastygłych wzdłuż High Street, ich
twarze były białymi plamami na tle dziwnie poczerwienionego
nocnego nieba. Stali nieruchomo, jak gdyby bali się albo nie
mogli poruszyć.
Brzęk szkła z okien restauracji przy moście przerwał ciszę
i stary człowiek zauważył, że całą ulicę zaścielały błyszczące
odłamki. W oknach i drzwiach zaczęli pojawiać się ludzie,
słyszał ich nawoływania. Nikt nie był pewien, co się właściwie
stało. Podniósł się na nogi i ruszył w kierunku błoni, gdzie, jak
wiedział, ostatecznie spoczął samolot.
Biegnąc wzdłuż hangarów zauważył, że ostatnie z nich stoją
w ogniu. Dotarł do dróżki prowadzącej na łąki, z każdym
krokiem czując wzrastający ból, towarzyszący oddychaniu.
Obejrzał się przez ramię i ujrzał niewielkie płomyki liżące
budynki od tyłu. Skręcił na róg i zatrzymał się na brzegu pól,
z ręką przyciśniętą do klatki piersiowej i ramionami wznoszący-
mi się gwałtownie od wysiłku, jakim stało się chwytanie
oddechu.
Objął osłupiałym spojrzeniem wrak odrzutowca, oświetlony
blaskiem pożaru. Kadłub był zmiażdżony, dziób zadarty w górę
i spłaszczony. Jedno widoczne skrzydło leżało obok części
ogonowej, która ostatecznie odpadła całkowicie od głównego
korpusu. Jedynie sam ogon wznosił się majestatycznie, prawie
nietknięty, pośród poszarpanych szczątków, ale przez to jakby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • happyhour.opx.pl
  • Tematy

    Cytat


    Facil(e) omnes, cum valemus, recta consili(a) aegrotis damus - my wszyscy, kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo dajemy dobre rady chorym.
    A miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo cała jest Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej. Ks. Jan Twardowski
    Ad leones - lwom (na pożarcie). (na pożarcie). (na pożarcie)
    Egzorcyzmy pomagają tylko tym, którzy wierzą w złego ducha.
    Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. Robert Penn Warren