Filozofia jest sztuką życia. Cyceron

Oddaj mi dzieci - Al-Nahi Donya

Oddaj mi dzieci - Al-Nahi Donya, Książki, Pisane przez życie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Donya al-Nahi Eugene Costello
Oddaj mi dzieci
Dramatyczna opowieść o determinacji matki walczącej o odzyskanie porwanych
dzieci
Z angielskiego przełożyła Joanna Pierzchała
Mojej siostrze Tracey za jej miłość i siłę. Nawet wówczas, kiedy miała własne
problemy, poświęcała mi swój czas. Kocham ją.
Marlonowi i Chalidowi, moim niezwykłym synom, za to, że nigdy nie stracili
nadziei.
Moim rodzicom, którzy uświadomili mi, że każdy popełnia błędy.
Zawsze będę ich kochać, niezależnie od tego, co wydarzyło się
w przeszłości. Każdy ma tylko jedną matkę.
Dzieciom, które zostały rozdzielone ze swoimi matkami.
Nigdy nie traćcie nadziei, gdyż nadejdzie chwila, kiedy
zobaczycie matkę tuż obok siebie, a nie tylko w marzeniach.
I może się zdarzyć, że będę jej towarzyszyć!
Gdyby ptak kochał rybę, gdzie mogliby zamieszkać?
OD AUTORKI
Książka ta opowiada zarówno o moich losach, jak i najbardziej trauma-tycznym
przeżyciu - porwaniu moich dzieci przez mężczyznę, którego kochałam i, jako swego
męża, obdarzałam zaufaniem. Było to tym bardziej druzgocące przeżycie, że do tej
pory z pełnym poświęceniem pomagałam kobietom, które spotkał podobny los. Przez
cały okres mojej pracy, kiedy niosłam im pomoc, zawsze znajdowałam w mężu
oparcie. Niezmiennie wspierał moją działalność. Nawet w najstraszniejszych snach
nie wyobrażałam sobie, że będę musiała stawić czoło tak dramatycznemu
doświadczeniu, jak uprowadzenie moich dzieci.
Chciałam umieścić tę historię w kontekście swego życia i opisać wydarzenia, które
poprzedzały ten tragiczny dzień. Część materiału zawartego w pierwszych
rozdziałach niniejszej książki została wykorzystana w mojej pierwszej publikacji,
zatytułowanej Heroinę ofthe Desert (Bohaterka pustyni). Są tam szczegóły i relacje,
którym nie poświęciłam już tyle miejsca w Oddaj mi dzieci. Dlatego czytelników
pragnących dowiedzieć się więcej o mojej pracy w okresie przed uprowadzeniem
moich własnych dzieci, odsyłam do mojej pierwszej książki.
Dzieląc się z czytelnikami swymi doświadczeniami, pragnę podkreślić, że
przyświecał mi jeden, nadrzędny cel. Jeżeli uprowadzenie dzieci mogło dotknąć mnie
- osobę zajmującą się dziesiątkami tego typu spraw, która doskonale wiedziała, na
jakie sygnały należy zwracać uwagę, by mieć się na baczności - z pewnością może to
spotkać każdą matkę w mieszanym małżeństwie. Ta myśl była dla mnie najbardziej
inspirująca podczas przygotowywania książki do druku.
Donya al-Nahi Londyn, marzec 2005
PROLOG
Gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi do samochodu. O dziwo, odniosłam
wrażenie, że nagromadzona we mnie wściekłość nagle wyparowała. Byłam spokojna
i czułam, że całkowicie kontroluję sytuację. Wszystko, co robiłam w ciągu ośmiu
ostatnich tygodni, miało doprowadzić mnie właśnie do tego punktu, i teraz, kiedy to
osiągnęłam, miałam wrażenie, że moimi działaniami kieruje jakaś wyższa siła. Nic
nie mogło mnie teraz zatrzymać. Wzięłam z samochodu małą córeczkę Amirę,
odbierając ją memu mężowi Mahmudowi. Na jego twarzy malował się wyraz
absolutnego zaskoczenia. Najwyraźniej nie wierzył, że uda mi się ich wytropić.
Niemal sparaliżowany całą sytuacją, pozwolił zabrać mi córkę, nie stawiając żadnego
oporu. Następnie otworzyłam tylne drzwi, pozwalając mojemu najmłodszemu
synkowi Allawiemu wyskoczyć z samochodu. Jego twarz rozpromieniła się i zaczął
wołać do mnie: „Mamusiu! Mamusiu!".
Przytuliłam dwoje moich dzieci i stałam tam, przed domem Alego, przyjaciela
Mahmuda, w spustoszonym przez wojnę Bagdadzie, o tysiące kilometrów od domu.
Moi starsi synowie, Chalid i Marlon, podeszli do mnie i objęli młodsze rodzeństwo,
czule całując. Spojrzałam na Mahmuda ponad ich głowami, a on, wyzywająco
patrząc mi w oczy, wytrzymał moje spojrzenie. Po raz pierwszy poczułam niepokój.
Co się teraz wydarzy? Kto zrobi pierwszy ruch? Czy Mahmud będzie po prostu stał z
boku i spokojnie się przyglądał, jak zabieram dzieci - nasze dzieci - z powrotem do
Anglii i pogodzi się z tym, że być może, nigdy więcej ich nie zobaczy? W głębi
duszy nie sądziłam, że tak będzie.
W tym momencie, kiedy staliśmy niemal wrośnięci w ziemię, na horyzoncie pojawiła
się nagle moja siostra Tracey, biegnąc ku nam drogą.
- Nie martw się, Donya - zawołała do mnie. - Spotkałam oddział amerykańskich
żołnierzy i wyjaśniłam im naszą sytuację. Przejmą teraz nad wszystkim kontrolę.
W tym momencie usłyszałam głuche odgłosy dudnienia i zgrzyt gąsienic ciężkich
pojazdów wojskowych. Spojrzałam na drogę i zobaczyłam wyłaniające się zza rogu
ulicy dwa ogromne czołgi jadące w naszym kierunku. To było niewiarygodne,
zupełnie jakbym widziała scenę z filmu. Wszyscy obserwowali w milczeniu, jak
podjeżdżają coraz bliżej. Zatrzymały się w końcu przed domem. Na czołgach stało
kilku amerykańskich żołnierzy w pełnym umundurowaniu. Mieli na głowach hełmy,
trzymali w rękach broń i patrzyli na nas. Jeden z nich zeskoczył. W ciemności trudno
było określić jego wiek; mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia, ale równie dobrze
około trzydziestu pięciu lat. Przypuszczam, że był dowódcą, ponieważ - jak się
wydawało - przejął kontrolę nad sytuacją.
Zwrócił się do mnie z szacunkiem:
- Dobry wieczór. Czy jest pani matką tych dzieci?
Przytaknęłam i opowiedziałam mu, w jaki sposób znaleźliśmy się w tarapatach.
Żołnierz przysłuchiwał się uważnie moim słowom. Skończyłam, mówiąc:
- Wszystko, czego teraz pragnę, to zabrać moje dzieci do domu, zostawić za sobą ten
koszmar i zacząć odbudowywać nasze życie.
- W porządku. Możemy pani w tym pomóc - powiedział żołnierz.
Miałam ochotę zarzucić mu ręce na szyję. Ludzie często krytykują Amerykanów za
ich nadgorliwą postawę. Ja jednak mam wszelkie powody, by czuć wobec nich
wdzięczność. Okazali mi wielką życzliwość i pomoc, nie stwarzając niepotrzebnych
trudności w rozwiązaniu problemów. Oznaczało to, że będę mogła zabrać moje dzieci
do świata, do którego należały, daleko od strefy wojny. Wydawało się, że teraz nic nie
mogło mi w tym przeszkodzić. Nareszcie dostrzegłam kres naszych kłopotów.
Mahmud mocno trzymał za ramię Marlona, błagając go, by został z nim tej nocy. Być
może zdawał sobie sprawę, że jeżeli pozwoli teraz dzieciom opuścić terytorium
Iraku, nigdy więcej ich nie zobaczy. Żołnierz wymierzył broń w kierunku Mahmuda.
Zachowywał się bardzo uprzejmie, ale w powietrzu wisiała niewypowiedziana
groźba, że jeżeli Mahmud nie zrobi tego, o co prosi go Amerykanin, ten przystąpi do
działania.
- Musi pan się odsunąć od dziecka - powiedział spokojnie.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał wzburzony Mahmud. - To są też moje
dzieci.
Żołnierz zachował spokój.
10
- Proszę się cofnąć - powtórzył. - Jeżeli pan tego nie zrobi, będę zmuszony pana
aresztować. Gdyby stawiał pan opór, nie będę miał innego wyjścia - nie zawaham się
pana zabić. Ułatwi pan wszystkim rozwiązanie problemu, jeżeli zastosuje się do
moich poleceń i natychmiast się cofnie. Musi pan podporządkować się rozkazowi.
W tym momencie miałam ochotę zapłakać. W jaki sposób mogło do tego dojść?
Miałam w torebce pistolet, na ulicy stały dwa czołgi, zaś amerykański żołnierz groził
mojemu mężowi, trzymając go na celowniku. Po chwili umocniłam się jednak w
postanowieniu. To Mahmud postawił nas w tej sytuacji. Zrobię wszystko, co
powinnam.
1
POCZĄTKI...
Urodziłam się w 1965 roku jako Donna Topen. Teraz jestem bardziej znana pod
swoim muzułmańskim imieniem i nazwiskiem - Donya al-Nahi (transkrypcja polska:
Dunya an-Nahi). W prasie oraz innych środkach masowego przekazu określano mnie
w różny sposób: raz byłam zawodową porywaczką dzieci, innym razem Scarlet
Pimpernel albo też Jane Bond w chuście. Osobiście wolę nazywać się przede
wszystkim matką, w drugiej kolejności przyjaciółką innych matek, a dopiero potem i
to jedynie w skrajnych wypadkach - osobą ratującą dzieci.
Przyszłam na świat w mieście Walton-on-Thames w hrabstwie Sur-rey. Byłam córką
Sandy'ego i Annę Topen. Mój ojciec, duży, misiowa-ty mężczyzna, pracował jako
mechanik pokładowy w lotnictwie. Mama, atrakcyjna i pełna życia, z długimi
ciemnymi włosami, podobnie jak wiele kobiet w owych czasach zajmowała się
domem. Była osobą inteligentną i błyskotliwą. Często przychodzi mi na myśl, że
gdyby czuła się bardziej spełniona w życiu, zapewne nie byłaby tak trudna i
nieszczęśliwa.
Pewien dziennikarz wyraził się kiedyś przemądrzale o mnie i mojej pracy, twierdząc,
że moja „rola matczynej mścicielki kompensuje pewne skomplikowane osobiste
potrzeby psychiczne". Z pewnością uważał się za niezwykle bystrego. Jednak prawda
jest inna. Zawsze było dla mnie oczywiste, iż moje nieszczęśliwe dzieciństwo oraz
napięte stosunki z matką stały się podstawą niezachwianego przekonania, że
dzieciom należy zapewnić prawo do szczęścia i możliwość przebywania ze swoją
mamą. Nie widzę w tym nic złego. Przeciwnie, jestem dumna ze wszystkiego, co
zrobiłam, niosąc pomoc w łączeniu członków rodziny, którzy zostali rozdzieleni.
13
Moi rodzice byli Szkotami. Pochodzili z Dundee, ale często zmieniali miejsce
zamieszkania ze względu na charakter pracy ojca. Przemysł lotniczy jest branżą
specyficzną - przeprowadzaliśmy się tam, gdzie ojcu oferowano pracę. Nigdy nie
osiedlaliśmy się w jednym miejscu na dłużej niż kilka lat. Ciągłe zmiany adresu
zrodziły we mnie poczucie braku bezpieczeństwa, czego tak bardzo chciałabym
zaoszczędzić własnym dzie-
ciom.
Małżeństwo moich rodziców nie było szczęśliwe. Często się ze sobą kłócili.
Urodziłam się mniej więcej rok przed Tracey, moją młodszą siostrą, i prawie w rok
po Sandrze, niejako wciśnięta pomiędzy nie. Z Sandrą nie łączą mnie zbyt zażyłe
stosunki, mam za to bliskie relacje z Tracey. Jako dziecko byłam najspokojniejszą z
sióstr. Zaszywałam się w swoim pokoju, by nie wysłuchiwać krzyków,
wzbudzających we mnie nieprzyjemne uczucia. Bawiłam się tam zabawkami. Zawsze
trzymałam moje lalki w pudełkach, w których zostały kupione. Często wyjmowałam
je, żeby na nie popatrzeć, po czym ostrożnie odkładałam na miejsce, by wyglądały
tak samo jak w sklepie. Jestem pewna, że psycholog powiedziałby, iż moje
postępowanie wskazywało na kompulsywną potrzebę zachowania porządku wśród
chaosu i nieszczęścia. Ja natomiast uważałam po prostu, że lalki w pudełkach
wyglądają lepiej.
Ulubioną zabawką, która stała się moją nieodłączną towarzyszką, była zrobiona na
drutach różowa świnka. Nazwałam ją Percy. Spała ze mną, a także pomagała mi
utrzymać nieposłuszne lalki w karbach. Pewnego dnia weszłam do mojej sypialni i
zobaczyłam, że Sandra i Tracey powiesiły świnkę za szyję na lampie. Zaczęłam
krzyczeć i płakać. Wciąż byłam niepocieszona, nawet wówczas, gdy tata odciął
świnkę i pokazał mi, że nadal ma się świetnie.
W miarę upływu lat kłótnie między rodzicami stawały się coraz gwałtowniejsze, do
tego moje stosunki z matką nigdy nie były prawdziwie przyjazne. Chociaż czytanie
tych słów będzie dla niej bolesne, nie wspominam jej ciepło. Przypominam sobie, że
często dostawałam od niej klapsy. Teraz, jako osoby dorosłe, jesteśmy sobie bliższe,
ale wspomnienie cierpienia związanego z nieszczęśliwym dzieciństwem nigdy mnie
nie opuszcza.
Mama była zwolenniczką surowej dyscypliny. Nalegała, abyśmy sumiennie
wykonywały domowe obowiązki: czyściły buty i utrzymywały porządek w pokojach.
Kiedy nie udawało nam się sprostać jej rygorystycznym wymaganiom, byłyśmy
karane. Ponieważ nasza rodzina dosyć często zmieniała miejsce zamieszkania,
pozbawiona byłam też w dzie-
14
ciństwie przyjaciół. Wszystkie te czynniki powodowały, że atmosfera panująca w
domu była chłodna i ponura. Kiedy miałam około siedmiu lat, z przyczyn, których
nie mogłam wówczas pojąć, moja matka na rok opuściła dom i tata musiał się sam o
nas troszczyć. Oczywiście starał się najlepiej, jak umiał. Jednak było to dla niego
bardzo trudne, gdyż musiał chodzić do pracy, by zarobić na nasze utrzymanie. W
takich sytuacjach interweniowali pracownicy opieki społecznej. W rezultacie to oni
zajmowali się nami pod nieobecność ojca. Mniej więcej po roku mama wróciła do
domu, a wraz z nią niespecjalnie szczęśliwa codzienność.
Mama miała wielu arabskich przyjaciół. Nie wiem, w jaki sposób ich poznała ani kim
byli, ale tak się złożyło, że odziedziczyłam po niej sympatię do krajów Bliskiego
Wschodu i wszystkiego, co arabskie.
W moim życiu zdarzały się też przyjemne okresy. Pamiętam, że w wieku od
dziewięciu do dwunastu lat mieszkałam w dużym domu w Earith, niedaleko St Ives
w Cambridgeshire, niedaleko od Soham, które zawsze będzie mi się kojarzyć ze
strasznym, brutalnym morderstwem dwóch biednych, małych aniołków - Jessiki
Chapman i Holly Wells. Trudno zapomnieć zdjęcie radośnie uśmiechających się
dziewczynek ubranych w bluzy Manchester United, zrobione podczas domowego
barbecue. Wydawało się, że przed nimi jest całe życie. Jednak tego właśnie dnia
zostały zamordowane. Mieszkaliśmy w olbrzymim wiktoriańskim domu z
pomieszczeniami dla służby i tak wieloma sypialniami, że nie mogłam nawet
spamiętać, ile ich było. Dom otaczał rozległy ogród, w którym mój ekscentryczny
tata próbował zbudować własny samolot. Nie tracąc jednak przy tym zdrowego
rozsądku, pozostawał jednocześnie wierny motocyklom.
W owym czasie byłam uczennicą Ramsey Abbey School w Hunting-don, kilkanaście
kilometrów od naszego domu. Zaprzyjaźniłam się blisko z dwiema innymi
uczennicami, Sarah i Sharon. Sarah, której nadałyśmy przezwisko Minkie, była
bardzo ładną dziewczynką. Kochała konie i skakanie przez przeszkody. Sharon zaś,
czyli Gertrudę, jak ją nazywaliśmy, była osobą twardo stąpającą po ziemi. Miałam
wtedy przydomek Dodo. Bardzo kochałam obydwie dziewczyny. Były moimi
najlepszymi i jedynymi przyjaciółkami.
Niestety, ten okres spokoju nie trwał długo. Wkrótce znowu nastąpiła przeprowadzka.
Tym razem do Bushey, miejscowości, z której dojeżdżało się do pracy w
Hertfordshire, niedaleko Watford. Nienawidziłam tego miejsca. Gdy chodziłam do
Watford Grammar School, zaczęłam zachowywać się coraz bardziej nieobliczalnie.
Nieustannie pakowałam
15
się w kłopoty, byłam zawieszana w prawach ucznia albo też zatrzymywano mnie za
karę po lekcjach. Wydawało się, że mam problemy z autorytetami, podobnie jak
wiele innych dzieci pochodzących z domów, w których życie nie układało się
szczęśliwie. To oczywiste, że moje zachowanie miało swoje źródło w domowych
problemach. Dlatego nabrałam absolutnego przekonania, iż dzieci nie powinny
ponosić konsekwencji nieudanego życia swoich rodziców. Teraz, jako osoba dorosła
uważam, że lepszym rozwiązaniem jest rozwód, pozostających ze sobą w konflikcie
rodziców, niż zmuszanie dzieci do życia w nieszczęśliwej rodzinie.
Jedynym promyczkiem nadziei w szkole byt mój nauczyciel angielskiego, John
Hilley. Uważałam, że jest najwspanialszy na świecie. Prawdę mówiąc, durzyłam się
w nim. Tylko on wydawał się mnie rozumieć. Dostrzegał trudności, z którymi się
borykałam. Zdawał sobie również sprawę, jaki wpływ miały na mnie kłopoty w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • happyhour.opx.pl
  • Tematy

    Cytat


    Facil(e) omnes, cum valemus, recta consili(a) aegrotis damus - my wszyscy, kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo dajemy dobre rady chorym.
    A miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo cała jest Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej. Ks. Jan Twardowski
    Ad leones - lwom (na pożarcie). (na pożarcie). (na pożarcie)
    Egzorcyzmy pomagają tylko tym, którzy wierzą w złego ducha.
    Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. Robert Penn Warren