Filozofia jest sztuką życia. Cyceron

Odzież i obuwie

Odzież i obuwie, Polacy w Kazachstanie 1940-46

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odzież i obuwie
Warunki panujące w Kazachstanie powodowały, iż szczególnie poważnym
problemem codziennego życia zesłańców był brak stosownej odzieży, a zwłaszcza
obuwia.
Deportowani do Kazachstanu wywożeni byli z ziem polskich w różnych porach
roku, a także w różniących się nieco okolicznościach. Najmniej liczna grupa
specjalnych przesiedleńców wywieziona została w lutym, największa część
zesłańców trafiła do Kazachstanu w wyniku wywózki kwietniowej, wreszcie pozostali
deportowani byli w czerwcu. Miało to swoje niebagatelne konsekwencje właśnie w
odniesieniu do ilości i charakteru zasobów odzieżowych. Zimą 1940 r. w zabranym
przez deportowanych bagażu dominowały z natury rzeczy zimowe ubrania i ciepła
bielizna, ale też deportacja lutowa była przeprowadzona jako pierwsza, największe
było więc zaskoczenie, a zarazem najsurowszy, jak się zdaje, reżim jej wykonania.
Wywożeni wówczas dysponowali zatem pewną ilością ubrań zimowych, co nie
znaczyło, iż odzież ta odpowiadała niezwykle surowemu klimatowi Kazachstanu, nie
mówiąc o przydatności do pracy. Szczególnie jaskrawo było to widoczne w przypadku
obuwia. Całkowicie niemal brakowało natomiast tym ludziom odzieży i bielizny letniej.
Kwiecień 1940 r. - czas drugiej masowej wywózki - był stosunkowo chłodny, co
powodowało, iż w użyciu była jeszcze w dużym stopniu cieplejsza odzież. Później
miało to wielkie znaczenie w czasie pobytu w Kazachstanie. Natomiast ofiary operacji
deportacyjnej przeprowadzonej w czerwcu 1941 r. w codziennym użyciu miały już
odzież wiosenno-letnią. Tym samym ją najłatwiej było wziąć, zwłaszcza gdy
wysiedlający nie dawali większej ilości czasu i swobody na spakowanie się.
Ile odzieży i obuwia zdołano zabrać, zależało od konkretnego przypadku, od
surowości bądź życzliwości funkcjonariuszy radzieckich, od orientacji, opanowania,
refleksu i sprawności samych deportowanych, w dużym stopniu także od składu i
liczebności rodziny. Zdarzały się z jednej strony przypadki zabrania wielu waliz i
worków z odzieżą, z drugiej strony ludzie wyjeżdżali niemal tylko z tym, co mieli na
sobie. Od razu jednak dodać należy, że nawet relatywnie duże zasoby odzieżowe
pozostające w dyspozycji rodziny zesłańczej nie oznaczały, że problem ubrania, a
zwłaszcza obuwia był rozwiązany. To, w czym chodzono w Polsce, tylko częściowo
odpowiadało bowiem warunkom kazachstańskim. Mniejsze problemy były latem, ale
ono trwało stosunkowo krótko. Natomiast od jesieni do wiosny potrzebne były ciepłe
okrycia i stosowne buty. Zwłaszcza zimą niezbędne okazywały się takie elementy
ubrania, których Polacy nie tylko nie mieli, ale w ogóle nie znali, jak np. pimy, czyli
filcowe walonki.
Na miejscu pojawił się kolejny problem: odzież stała się środkiem płatniczym za
żywność, za mieszkanie, za opał. Wielokrotnie nie była to kwestia swobodnego
wyboru, lecz nieubłaganej życiowej konieczności. Ubrania w szybkim tempie
1
zużywały się podczas prac polowych i gospodarskich, do których na ogół nie były
przecież przeznaczone.
Początkowo pod względem wyglądu zewnętrznego Polacy zdecydowanie
wyróżniali się na tle miejscowej ludności. Porządne ubrania, modne sukienki o
wzorach nigdy tam nie widzianych, bielizna, dodatki - to były elementy stroju
powszechnie zwracające uwagę i będące przedmiotem zachwytu i Kazachów, i
Rosjan. Wśród deportowanych w lutym i kwietniu damskie futra i męskie pelisy nie
stanowiły niczego wyjątkowego. Stwarzało to nawet początkowo zesłańcom pewne
trudności, bowiem zdawało się potwierdzać rozpowszechnianą przez władze opinię o
nich jako o polskich "burżujach" i "wyzyskiwaczach". Ubrania ludności polskiej
wywoływały zaciekawienie, stawały się przedmiotem pożądania ze strony tubylców i
wymiany. Niejednokrotnie ta ostatnia prowadziła do sytuacji groteskowych, gdy
miejscowe modnisie paradowały publicznie w nocnych koszulach zakupionych od
Polek, bądź gdy kołchoźnik do watowanych spodni zakładał frak czy surdut
przywieziony z dalekiej Polski i tu wymieniony na żywność.
Na skutek wyprzedaży, będącej dla wielu rodzin polskich, zwłaszcza z deportacji
kwietniowej, podstawowym źródłem zaopatrzenia w żywność, a także szybko
postępującego zużycia odzieży, już po roku większość zesłańców chodziła w bardzo
nędznym przyodziewku. "Nasze rzeczy skończyły się właściwie w 1942 roku" -
czytamy w jednej z relacji. - " Wyzbyliśmy się najpierw ubrań lepszych, świątecznych,
potem coraz gorszych. Poszły wszystkie suknie i buciki mamy i moje sukienki, bluzki,
ubrania ojca, naczynia, nawet nie wiadomo jak zabrany serwis do czarnej kawy i co
się tylko dało".
Sporadycznie tylko Polacy zatrudnieni w radzieckich przedsiębiorstwach
otrzymywali odzież roboczą i to tylko zimą. Były to na ogół watowane spodnie i fufajki,
czasem do tego drewniaki, a więc obuwie o tej porze roku mało przydatne. Na ogół
jednak nowi pracodawcy nie zapewniali zesłańcom żadnych ubrań roboczych i ci
zmuszeni byli pracować w tym, co przywieźli, kupili lub uzyskali drogą wymiany na
miejscu.
Na różne sposoby starano się uzupełniać braki, produkując na własny użytek,
często w prymitywny sposób, niektóre elementy garderoby. Wiele polskich kobiet
nawet zarobkowało robiąc na drutach bądź szydełkiem swetry, szale i rękawice na
zamówienie miejscowej ludności z powierzanej przez nią wełny owczej.
Niejednokrotnie w ramach zapłaty za te usługi otrzymywały nieco przędzy wełnianej,
trochę udawało się "wygospodarować" z materiału powierzonego. Dzięki temu można
było zrobić swetry czy spódnice na własne potrzeby. Kupowano także wełnę od
kołchoźników, czasem w sklepie pojawiała się przędza bawełniana. Niekiedy
surowcem były nabywane od miejscowej ludności lub uzyskiwane jako
wynagrodzenie za pracę u kołchoźników odpady konopne. Pozwalało to robić
drobniejsze rzeczy: szaliki, skarpety, swetry, rękawice. Czasem, gdy istniała taka
możliwość, szyto ubrania z koców. Jak można sądzić ze źródeł, do produkcji odzieży,
czy raczej jej namiastek, często używano worków, dobrze jeśli farbowanych, z których
2
szyto np. "sukienki". Uciekano się nawet do takich rozwiązań, jak uszycie spodni ze
skóry cielaka noszonych następnie włosem do środka.
Znacznie trudniej było samemu wykonać obuwie. To wymagało już pewnych
specjalistycznych umiejętności, odpowiedniego materiału i narzędzi. Skarbem byli
mężczyźni-"złote rączki", którzy potrafili sami skonstruować stosowne przybory i przy
ich pomocy zrobić coś na kształt butów. Oto jak wspominał to jeden z zesłańców:
"Prędko nauczyłem się robić Ťpostołyť - skórznie, które zastępowały obuwie. Taki
postoł wykonywało się następująco: z surowej bydlęcej skóry wycinało się prostokąt
trzykrotnie szerszy od stopy i 12-15 cm dłuższy. Jeden krótszy bok zszywało się
rzemieniem w szpic i to był nos, drugi zaokrąglało się przez obcięcie rogów, dokoła
wszystkich pozostałych boków wraz z zaokrąglonym robiło się nacięcia, przez które
przeciągało się rzemień, ściągało się na zaokrągleniu i w ten sposób powstawało
czółenko, czyli postoł. Nogę owijało się grubo onucą, wsadzało do środka i ściągało
rzemień, owijając nim występującą ponad postoł onucę. Ponieważ skóra była surowa,
chodzenie po żywej, lecz suchej trawie wysuszało ją, powodując jej kurczenie się, i
gdyby szmat - onuc - nałożyło się za mało, po jakimś czasie wrzynałaby się w nogę.
Robiło się postoły obszerniejsze, po całym dniu były one więcej niż dopasowane do
stopy i często uwierały, wtedy trzeba było w porę je ściągnąć i iść boso. Po przyjściu
do domu moczyło się takie postoły przez noc, a rano wkładało. Po pewnym czasie
kurczyły się mniej, skóra się wyrabiała i można było wytrzymać w nich cały dzień".
Podobne opisy produkcji letniego obuwia znaleźć można i w innych relacjach. Gdy nie
dysponowano obuwiem, od stopnienia śniegów wiosną aż do pojawienia się nowych
chodzono po prostu boso. Zimą radzono sobie jak kto potrafił. Przemyślne kobiety
szyły np. tzw. burki: rodzaj bardzo grubych watowanych skarpet do kolan, robionych
w ten sposób, że wata była wszyta między podwójny materiał i przepikowana. Gdy
nie było waty lub zniszczeniu ulegały kalosze, także i tego rodzaju substytuty obuwia
odchodziły w zapomnienie.
Z konieczności uczono się samodzielnie naprawiać obuwie, dochodząc czasem
do takiej wprawy, że świadczono tego rodzaju usługi także na rzecz miejscowej
ludności, stosunkowo dobrze nawet na tym zarabiając.
Niszczejącą odzież starano się za wszelką cenę ratować, łatając czym się dało,
cerując, łącząc różne lepiej zachowane fragmenty w jedną całość. Stopniowo tak
naprawiane ubrania zatracały swój pierwotny wygląd, stawały się coraz "barwniejsze",
niecodzienne w formie i materiale.
Kupno nowej czy używanej odzieży było możliwe bardzo rzadko. O zakup ubrań
czy bielizny w sklepie było niezwykle trudno. Wprawdzie pojawiały się od czasu do
czasu walonki, staromodne obuwie, fufajki czy watowane spodnie, czapki-uszanki,
rękawice lub brezentowe buty, ale ich ilości były znikome i trzeba było na nie polować,
a nadto ich jakość pozostawiała na ogół bardzo wiele do życzenia. Często zresztą
niewielkie ilości tego rodzaju towarów rozdzielane były między tzw. przodowników
pracy na podstawie decyzji specjalnych komisji. W ogóle zaś nie można było kupić
bielizny. W tych warunkach, a także z racji cen, np. pimy, będące wedle zgodnych
3
opinii zesłańców bardzo dobrym obuwiem, stanowiły dla wielu deportowanych luksus i
przedmiot marzeń, na który pozwolić mogli sobie tylko nieliczni.
Pozostawała jeszcze możliwość nabycia zimowych ubrań u miejscowej
ludności. Ta jednak z reguły sama nie miała ich w nadmiarze, niechętnie pozbywała
się ich za pieniądze, preferując wymianę za inne rodzaje odzieży przywiezionej przez
deportowanych z kraju czy uzyskanej w ramach pomocy materialnej przez nich
otrzymywanej, wreszcie żądała wysokich cen. Ostatecznie jednak z konieczności
transakcje takie musiały dochodzić do skutku. Wielką pomocą były dary
kołchoźników, którzy niekiedy wspomagali Polaków starą odzieżą czy pimami.
W okresie poprzedzającym wybuch wojny niemiecko-radzieckiej znaczną
pomoc, również w zakresie zaopatrzenia w odzież i obuwie, stanowiły paczki
przysyłane do Kazachstanu przez rodziny i znajomych. W ten sposób dostarczano
bądź bezpośrednio potrzebne części ubrania (kożuchy, buty, walonki, odzież
wełnianą, bieliznę), bądź artykuły, które na miejscu można było korzystnie wymienić,
np. tytoń i herbatę. Paczki z artykułami przemysłowymi, w tym i z odzieżą, starali się
przysyłać swoim rodzinom, jeśli uzyskali ich adresy, mężczyźni, którzy w 1939 r.
przedostali się na Węgry, do Rumunii itp. Powstawały przy tym jednak nieraz bardzo
trudne sytuacje, bowiem od tych paczek pobierane było wysokie cło. Stawiało to
zesłańców przed nie lada dylematem. Aby odzyskać pieniądze wydane na opłatę
celną, pieniądze często pożyczone od kogoś, bądź zaczerpnięte z kwot
przeznaczonych na minimalne utrzymanie, trzeba było zawartość paczki sprzedać,
nawet jeśli były to niezwykle potrzebne rzeczy.
Warunki Kazachstanu wymagały zimą szczególnego zabezpieczenia przed
zimnem. Nieodzowna była watowana odzież: spodnie i fufajki, na którą należało
nałożyć jeszcze kożuch. Głowy - niezależnie od czapek "z uszami" - owijano
wełnianymi chustami w taki sposób, aby jak najmniej twarzy pozostawało odkryte. Na
nogi zakładano pimy, obuwie bardzo ciepłe, ale nieodporne na wilgoć - w wypadku
przemoczenia groziło szybkie odmrożenie nóg.
Problem polegał na tym, iż znaczna część ludności polskiej taką odzieżą nie
dysponowała. To powodowało, iż nawet jeśli w miejscu zesłania byłaby zimą dla nich
praca, nie byli w stanie jej podjąć. Często w kilkuosobowej rodzinie udawało się
odpowiednio ubrać i obuć tylko jedną czy dwie osoby. Dorośli wychodząc musieli
pożyczać sobie wzajemnie różne części garderoby, zakładać jedne na drugie, by w
ten sposób uchronić się od mrozu. Z tego też powodu dzieci polskie nie mogły
uczęszczać zimą do szkoły. Oto typowa relacje zesłańca: "Szybko zdarły się buty i
podarły ubrania, więc chodziliśmy boso i obdarci [...] Skończyło się lato. Jeszcze
straszniejsza zima. Mróz 70
o
C, a my nie mamy ani pożądnych butów, ani ubrania. Z
poodmrażanymi policzkami pracowaliśmy pod groźbą więzienia [...]".
Ponieważ po pewnym czasie w wyniku zużycie oraz wyzbycia się ubrań za
żywność nie posiadano już odzieży na zmianę, w tych samych ubraniach pracowano,
odpoczywano, a nierzadko i spano. Wobec braku środków piorących w odzieży
4
szybko lęgły się insekty, grożąc powstaniem ognisk epidemicznych. "Od początku
byliśmy bez grama mydła, proszku, bez jakichkolwiek warunków do prania, jedynie w
pobliskim jeziorze można było wypłukać odzież" - czytamy w jednej z relacji. -
"Władze miejscowe doskonale o tym wiedziały i od czasu do czasu robiono nam
akcję odwszawiania. W określonym dniu należało obowiązkowo odnieść do pobliskiej
łaźni wszystkie rzeczy łącznie z pościelą. Była tam kwadratowa szafa z paleniskiem
pod spodem, w którym paliło się do osiągnięcia pewnej temperatury. Często zdarzało
się, że spalono ostatnią odzież i z tej przyczyny ludzie unikali tej akcji".
W czasie wojny zaopatrzenie ludności w odzież regulowane było w ramach
systemu kartkowego. W praktyce jednak najczęściej były to papiery bez pokrycia. W
tych warunkach dobrodziejstwem dla Polaków stała się pomoc rozdzielana przez
placówki ambasady Rzeczypospolitej. Pozwoliła ona choć częściowo uzupełnić
ubranie i obuwie, choć w wielu wypadkach z konieczności po prostu wzbogaciła
ofertę wymienną zesłańców. W ramach tej otrzymali m.in. odzież, buty, bieliznę,
używane mundury, swetry, skarpety, rękawice. Pomoc ta przynajmniej w niektórych
obwodach, np. na terenie działania delegatury w Ałma-Acie, pozwoliła w połowie 1942
r. zaopatrzyć ludność polską w odzież, obuwie i koce na przeciąg jednego roku.
W oparciu o aparat delegatur i mężów zaufania ambasady starano się też
tworzyć pracownie szewskie i krawieckie, produkujące, przerabiające i naprawiające
odzież i obuwie.
Uzyskanie przez obywateli polskich pomocy odzieżowej miało wszakże i
pewnego rodzaju negatywne konsekwencje. Miejscowa ludność z zazdrością
spoglądała na znów lepiej ubranych Polaków, na powstające magazyny polskich
placówek. To zaś musiało drażnić władze radzieckie, wychowujące społeczeństwo w
przekonaniu, iż to one najlepiej troszczą się o obywateli, zaś w państwach
kapitalistycznych masy są jedynie przedmiotem bezlitosnego wyzysku i ucisku.
Po powstaniu ZPP ponownie uruchomiony został system pomocy materialnej
dla ludności polskiej. ZPP podjął także ideę tworzenia polskich warsztatów
rzemieślniczych, zajmujących się m.in. produkcją i naprawą odzieży, bielizny i obuwia
na potrzeby zesłańców. Generalnie jednak sytuacja ludności polskiej w zakresie
zaopatrzenia w odzież i obuwie pozostawała nadal co najmniej bardzo zła, a w
niektórych przypadkach wręcz tragiczna. Jesienią 1944 r. mnożyły się sygnały o
spadającej gwałtownie frekwencji w szkołach, gdyż duża część dzieci nie miała w
czym przyjść na lekcje. W obwodzie akmolińskim szacowano np., że było to
przyczyną absencji 50 % młodzieży. Władze ZPP w obwodzie dżambulskim obawiały
się, że przy braku natychmiastowej pomocy dzieci w ogóle przestaną uczęszczać do
szkół. Zresztą w tym obwodzie sytuację odzieżową, zwłaszcza ludności zatrudnionej
w rolnictwie, uważano za tragiczną, ograniczającą, a często wręcz uniemożliwiającą
również podejmowanie pracy. Polacy przez trzy lata pobytu w Kazachstanie nie
otrzymywali żadnej odzieży, a ich zasoby przywiezione z kraju uległy całkowitemu
niemal zniszczeniu, wskutek czego niektóre osoby praktycznie były pozbawione
normalnych ubrań.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • happyhour.opx.pl
  • Tematy

    Cytat


    Facil(e) omnes, cum valemus, recta consili(a) aegrotis damus - my wszyscy, kiedy jesteśmy zdrowi, łatwo dajemy dobre rady chorym.
    A miłość daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo cała jest Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej. Ks. Jan Twardowski
    Ad leones - lwom (na pożarcie). (na pożarcie). (na pożarcie)
    Egzorcyzmy pomagają tylko tym, którzy wierzą w złego ducha.
    Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. Robert Penn Warren